Długi weekend był świetny. W czwartek rodzinka zaproszona do nas na obiadek. Męczyłam się z tymi krokietami od rana, ale się udało. W piątek natomiast wybraliśmy się całą grupą do taty. Jak zwykle była świetna zabawa i jeszcze lepsze jedzenie. Oczywiście następnego dnia po powrocie do domu mieliśmy jeszcze pełne żołądki. Na spotkaniu stwierdziliśmy, że wybierzemy się w te nasze nieszczęsne 10 (jeszcze) osób do babci na wieś. Zapewne tak się stanie na początku lipca. Będzie świetnie.
W sobotę z samego rana wybraliśmy się do Katowic. A po co? Oczywiście po wózek dla naszej Kruszyny. Na szczęście nie zgłupieliśmy i kupiliśmy używany za (jak to mówi Niedźwiedź) bezcen. Stan świetny. Kobieta od której odkupiliśmy ten wózek zakupiła go swojego czasu za ponad 3 tysiące. Jest wszystko. Gondola, nosidełko, spacerówka, do tego dwa śpiwory, łatwo składający się stelaż, torbę. Wszystko mocowane jest na 'klik', więc na nasze szczęście nie trzeba kombinowania, bo przy moich zdolnościach wózek już na samym początku byłby zniszczony.
W sobotę po południu jak się okazało i co uwielbiam, znów mieliśmy gości. Aż chce się żyć, bo ma się dla kogo. Niedziela zaś spędzona we dwójkę w domu.
Przez cały weekend upały i duchota nie do zniesienia. Stopy jak balony, miałam problem z założeniem butów. Pieczenie niemiłosierne, ale trzeba to przeżyć. Teraz, gdy jest nieco chłodniej ból jest odczuwalny w mniejszym stopniu, opuchlizna też nieco mniejsza, ale dalej jest. Niestety to dopiero początek.
W sobotę wybieramy się do taty na bierzmowanie Karoliny, jestem ciekawa co z tego będzie. Na pewno będzie to spotkanie twarzą w twarz z rodowitymi Ślązakami, ciężko będzie się dogadać, ale myślę, że damy radę.
Na tą chwilę mogę życzyć miłego dnia. Cieszmy się życiem, bo jutro może nie nadejść.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz